(A) Dziś udało nam się zrealizować ostatnie marzenie, które chodziło nam po głowie podczas tej wyprawy... Przelecieliśmy się nad dzielnicą Miraflores na paralotni (w tandemie z doświadczonym pilotem). Lot trwa tylko 10 minut, ale to i tak wystarcza aby poczuć tę niesamowitą adrenalinę!
Aby dostać się na tę luksusową dzielnicę, musieliśmy wziąć taksówkę z naszego hostelu w centrum. Miraflores znajduje się nad Pacyfikiem - loty na paralotni odbywają się więc z klifów zlokalizowanych znacznie powyżej poziomu plaży. Widok z góry jest przecudny!!!
Najwięcej emocji dostarcza wzbijanie się w powietrze i lądowanie. Przy wzbijaniu się, trzeba biec szybko, aby na koniec wyskoczyć z urwiska. A to nie jest takie proste, zważywszy że ciągniesz za sobą "żagielek". Uczucia, gdy jesteś już w powietrzu, niesiony przez wiatr, nie można z niczym porównać... Ptaki to mają dobrze!!! Wolność, spokój, i jakaś wypełniająca całe ciało radość...
Tylko chwilami, gdy pomyślałam że coś mogłoby się zepsuć w żaglu i właśnie miałabym spadać z tej wysokości do oceanu, to jakoś tak się czarno przed oczami ze strachu robiło. Ale szybko te masakryczne wizje rozwiewane były przez ekscytację i radość z widoków, uczucie beztroski. Aż się krzyczeć ze szczęścia chciało!!!
Resztę dnia spędziliśmy na wałęsaniu się po uliczkach, robieniu ostatnich zakupów. Na obiadek poszliśmy do dzielnicy chińskiej, gdzie oprócz restauracji tegoż pochodzenia miałam nadzieje zobaczyć też Chińczyków. Widziałam tylko jednego :)) Lima niespecjalnie nam się podoba, dlatego też nie mamy żadnych fotek z miasta. Trochę przypomina Santiago, choć trzeba przyznać, że nowoczesność całkiem nieźle współgra tu ze stylem kolonialnym.
Za chwileczkę pakowania się czas nastanie. Jeszcze tylko jutro śniadanie i wracać do domku trzeba. Trochę nawet w to nie wierzę jeszcze...