(A) Zaraz po powrocie z Kanionu było wielkie przepakowywanie bagaży. Ruszaliśmy bowiem tego samego wieczoru do miasteczka Ica oddalonego o 10 godzin jazdy autobusem z Arequipy.
Do Ica zajeżdżamy o godzinie 9. Kierowca naszego autobusu proponuje nam podwiezienie swoim samochodem do oddalonej kilka kilometrów Huacachiny, czyli naszego miejsca docelowego. Jest to niewielka oaza otoczona pustynią. Typowo turystyczne miejsce. Ale za to jakie fajne zabawy oferuje!!!
Po zakwaterowaniu w hoteliku z basenem - Curasi (70zl za pokój ze śniadaniem), zapisujemy się szybko na dzisiejszy sandboarding. A tymczasem oddajemy się rozrywkom rozleniwionego turysty. A co tam, należy nam się :) Kąpiel w basenie, opolanko, pyszny obiadek i już jesteśmy gotowi do szaleństw na piasku.
Grupa w naszym kosmicznym pojeździe pustynnym liczy 10 osób. Kierowcą jest szalony młody Peruwiańczyk, któremu nie straszne są ryzykowne manewry na piasku. Podczas zjazdów z wydm i zakrętów krzyczymy wszyscy zgodnym chórem. Nigdy nie jechaliśmy rollercoasterem, ale tak właśnie wyobrażałam sobie taką przygodę. Adrenalina na poziomie maksymalnym, wiatr wieje jak szalony, już po chwili całe nasze ciała pokryte są warstwą piasku. Zatrzymujemy się. Teraz będzie zjeżdżanie z wydmy. Patrząc na wywrotki osób próbujących zjeżdżać na nogach (czyli w wersji snowboard na piasku), decydujemy się na zjazd na brzuchu. A to też do lajtowych nie należy. Prędkość po rozpędzeniu się takiej deseczki jest niesamowita. Pędząc po piasku nie ma możliwości hamowania, no chyba że nie straszne człowiekowi obtarcia i siniaki. Ale za to jaka radość po dotarciu w dół… “Chcecie jeszcze raz? Z wyższej górki? No jasne!!!” I już pędzimy do kolejnego miejsca. Ale zabawa!!! Każda następna wydma jest coraz wyższa, adrenalina osiąga szczyty!!! Krzyś opracowuje jakąś swoją magiczną technikę, dzięki której najdalej ze wszystkich zjeżdża z wydm. Szaleństwo piaskowe wciąga nas do tego stopnia, że następnego dnia decydujemy się je powtórzyć. Tym razem chciałabym spróbować zjechać na nogach. Wiedząc, że każda kolejna górka będzie coraz bardziej stroma, decyduję się zjechać w ten sposób na pierwszej wydmie. Pan kierowca udziela mi kilku wskazówek, zapina deskę i szuuu zaczyna się zabawa… Okazuje się jednak, że częściej ląduję na pupie niż szusuję po piachu. Dodatkowo rzepy przytrzymujące moje buty co chwile się odpinają. To ja może już będę zjeżdżać na brzuchu… Tym razem jesteśmy już ekspertami. Bawimy i cieszymy się jak dzieci, krzyczymy, rozpędzamy się na deskach najbardziej jak potrafimy.
Czas podczas zabawy upływa nam szybko - nawet nie zdążyliśmy zrobić fotek przy zachodzie słońca - na szczęście mamy trochę z wczoraj :)
Zabawy na wydmach polecamy wszystkim!