(A) A więc najpierw były zakusy po przeczytaniu bloga naszego kolegi Przemka. Kurcze taki rafting to fajna sprawa może być - pomyśleliśmy. Jest tylko jeden problem... Krzyś przecież nie umie pływać... Co prawda wiemy, że kamizelki są niezbędne podczas takiego pływania na pontonie, no ale zawsze to stres... Ja oczywiście wielką chrapkę miałam, ale stwierdziłam, że nie będę namawiać Krzysia. Tyle że on też bardzo chciał spróbować, trochę się wahał. No więc ja mu na to, że ma się poważnie zastanowić i podjąć decyzję sam (choć i tak wiedziałam, że nawet jeśli będzie to decyzja pozytywna, i w razie co, zdarzy się jakiś przykry wypadek, to i tak wszyscy będą mieli pretensje do mnie...) W końcu Krzysiulek stwierdził, że "raz kozie śmierć". No to idziemy...
Przyjeżdża po nas pod hotel pan przewodnik i śmieje się, że on też w nerwach bo to jego pierwszy raz będzie po szkoleniu. Taki żarcik... A mi kolana się ze strachu trzęsą... Dojazd do rzeki nie zajmuje nam więcej niż godzinę. W samochodzie dowiadujemy się, że będziemy jedynymi osobami na pontonie (+ nasz sternik oczywiście). Po dotarciu na miejsce dostajemy pianki, specjalne buty, spodnie i kurtkę, kamizelki. I odbywamy trening "na sucho". Adrenalina i strach tak buzują, że nic nie jest w stanie zdekoncentrować nas w tym momencie. Bo wiadomo - teraz sześć komend wydaje się prostych, ale w momencie gdy będziemy na rwącej rzece, to już nie będzie tak oczywiste. Jeszcze ostatnie testy-sternik sprawdza, czy zapamiętaliśmy czynności: "wiosłuj do przodu!" - wiosłujemy (w powietrzu na razie), "wiosłuj do tyłu!" (no, nie jest tak źle), "wszyscy do lewej burty!", "wszyscy do prawej burty!" (o kurka, z tym już gorzej... jak ja w stresie będę pamiętać gdzie lewo, a gdzie prawo... odwieczny problem), "wszyscy do środka pontonu!" - no dobra na sucho idzie nam nieźle, zobaczymy jak będzie na rzece... Ruszamy ku przygodzie... Niby śmiechy chichy, a przerażenie w oczach. Co ja zrobię jak mi Krzysiulek z pontonu wypadnie!!!!!! Obok nas będzie płynął w kajaku jeszcze ratownik, taka jest procedura. No niby obaj wyglądają na doświadczonych...
Wsiadamy do pontonu. Zaczyna się :))
Stopień trudności rzeki plasuje się od 1 (łatwa) do 5 (b.trudna). Nasza miała poziom 3, a momentami niecałe 4.
Początek jest całkiem łatwy. Ze skupieniem na twarzach, posłusznie wykonujemy polecenia przewodnika. Jeszcze mały trening komend na wodzie i płyniemy...
(K) Skupienie wręcz wisi w powietrzu. Wszystkie komendy wykonujemy błyskawicznie. Ali oczywiście myli się ze stronami, ale jej podpowiadam. Dostajemy pochwały od sternika, że całkiem zgrany z nas team. Po jakimś czasie zaczynamy się nareszcie relaksować. Widać, że nasz sternik ma bardzo duże doświadczenie i wykonuje za nas sporo pracy. Dopływamy do pierwszych kaskad i zaczyna się zabawa. Rzeka w tym miejscu przyspiesza, jest bardziej wzburzona no i oczywiście "spływa" się w tych momentach "z górki". Woda chlusta nam w twarz a adrenalina buzuje. Ale już pozytywnie. Płyniemy z bananami na twarzy. Jedna kaskada jest wyjątkowo trudna, podczas spływania wypinają nam się nogi z uchwytów, ale na szczęście pozostajemy w pontonie.
Po około godzince dopływamy do miejsca skoków do wody. Pontony cumujemy przy brzegu, a nasz sternik pyta się kto będzie skakał. Hmmm-ja na wszelki wypadek ostrożnie komunikuję, że na razie chciałbym zobaczyć na własne oczy jak (źle) to wygląda. Płynący przed nami, wspinają się na ok 8 metrowy klif i... rzucają się do wody. Wszyscy później oczywiście wypływają.
Jest jeszcze dodatkowe utrudnienie. Woda w tym miejscu ma dość silny prąd i trzeba się nieźle nawachlować rękoma, by dopłynąć do brzegu. Pytanie wraca do mnie ponownie - chcesz skakać?
No to ja mówię, że pójdę na klif i zobaczę... No to idziemy... Wychodzę z pontonu do wody zaraz za Aliną i kieruję się na drugą stronę, w kierunku wejścia na klif. W pewnym momencie nurt porywa Alinę... a za chwilkę mnie. Usilnie próbujemy przedostać się na drugą stronę, gdzie czeka nasz sternik. Jednak zamiast do przodu, posuwamy się z prądem, równolegle do brzegu. W końcu rzuca on nam linę, i tak dostajemy się na brzeg.
Okazuje się, że wejście na klif jest takie, że droga powrotna jest właściwie niemożliwa... Hehe - zdaje się więc, że decyzja została podjęta za mnie, wbrew mojej woli. Na górze próbuję złapać oddech-kurka - ciężko jest. Patrzę w dół - jest jeszcze gorzej. Ci, którzy już skoczyli, zachęcają i dodają odwagi - jest więc pressing. Myślę sobie, że czym dłużej czekam, tym mniejsza szansa, że się zdecyduję. Zamykam więc oczy i robię kilka kroków...
Spadania nie pamiętam (może dlatego, że leci się dość krotko). Wracam do świadomości po zderzeniu się z wodą. Czuję, że na powierzchnię wypływa się znacznie dłużej niż spada :P
Ale w końcu wypływam (jak spławik). Wszyscy drą się, żebym płynął w ich stronę. Płynę, płynę, płynę... no i dopływam... Szczęśliwy ale i trochę jeszcze rozdygotany po tej traumatycznej decyzji. ŻYJĘ!
Następnie skacze Ali. Myślę, że bardziej bała się o mnie, niż o swój skok. Pomagam jej wyjść. Wsiadamy do pontonu i kontynuujemy nasz spływ...
Zabawa trwała około 1.5 godzinki i naprawdę była warta swojej ceny (70zł od osoby). W tym czasie przebyliśmy ok. 8km. Super zabawa.
Później pomogliśmy naszemu teamowi wnieść sprzęt na górkę. Tam zostaliśmy poczęstowani ciepłą herbatką i słodyczami. Z uśmiechami wróciliśmy do hotelu.
................................................................................................................................
Wróciliśmy dziś z trekingu, za chwileczkę jedziemy do miasteczka Ica. Jak tylko będziemy mieli dostęp do netu, opiszemy te wspaniałą przygodę, jaką był Kanion Colka...
A póki co, czekamy na taxi, która zawiezie nas na terminal autobusowy :)
Do usłyszenia kochani!!