(A) Ostatni dzień spędza się na łowieniu piranii. Pora deszczowa nie jest jednak najlepszym ku temu czasem. Dostajemy co prawda haczyk z kawałkiem mięska, usadawiamy się wygodnie na łódeczce i czekamy..czekamy.. czekamy.. – kurde czy one w ogóle tu są? - czekamy… ktoś ma? Nic???... czekamy.. a może byśmy coś innego porobili? Tak! Definitywnie płyńmy stąd, bo nudy…
Żadni z nas wędkarze… Przewodnik się śmieje i mówi, że od początku wiedział, że się nie uda. Ale nie chciał nam zabawy psuć. Całe szczęście, że “zabawa” ta trwała tylko 15 minut. Już teraz wiem, że na ryby się nie udam już nigdy... To trzeba być przecież cierpliwym człowiekiem!!!
W zamian piranio-łowienia pływamy sobie łódeczką po rzece, w poszukiwaniu zwierząt którym deszcz nie straszny… Na początek udaje nam się dostrzec kapibary, potem karmimy bananami malutkie małpki. Widzimy też kilka żółwi wodnych, leniwca, orła, tukany i całe mnóstwo pięknych ptaków, o których istnieniu nawet nie mieliśmy pojęcia….
Aż szkoda wyjeżdżać, a tu czas goni i trzeba pożegnać się z tą piękna i dziką naturą. Ale tylko na chwilę, bo po jednodniowej przerwie wrócimy do dżungli :)) Czterogodzinna trasa do Rurrenabaque dłuży się niemiłosiernie, jeepem rzuca strasznie. Ale w końcu docieramy do miasteczka. Tu dajemy nasze dżunglowe ciuchy do prania – będą gotowe już na jutrzejszą wyprawę. Zaraz potem wykupujemy bilet na samolot, na powrót do La Paz na czwartek. Teraz jeszcze ciepła kolacyjka i idziemy spać. A jutro znowu 3 dniowy wypad do dżungli. Obiecujemy, że odezwiemy się w środę, jak tylko wrócimy.
(K) Przemku i Grześku-jeśli czytacie tego posta, to wiedzcie tylko, że aż TYLE nie straciliście nie zwiedzając pampy. Było ok i nie żałujemy, ale według informacji przewodnika, jest tu dużo lepiej w porze suchej, kiedy cały zwierzyniec schodzi się tu po wodę. Wtedy ponoć często brakuje baterii i miejsca na kartach w aparatach u trzaskających foty na lewo i prawo turystach.