Geoblog.pl    dosgringos    Podróże    Ameryka Południowa - nasza trzymiesięczna podróż    Rowerem wodnym po Titicaca
Zwiń mapę
2010
19
lut

Rowerem wodnym po Titicaca

 
Boliwia
Boliwia, Copacabana
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18224 km
 
(A) Kochani! Dziś krótko, ale obiecujemy, że nadrobimy zaległości z tych dni za niedługo. Jutro udajemy się na 2 noce na Wyspę Słońca, na której według legendy narodziła się kultura Inków. Jako że nie jeżdżą tam samochody, możliwe jest że nie ma też internetu. Szczerze powiedziawszy, zbyt ładnie tu, by siedzieć w kawiarenkach internetowych, więc z pewnością nadrobimy wszystko po powrocie do La Paz.
Aguś-baw się dobrze na snowboardzie. Na pewno po wszystkich instrukcjach obejrzanych na YouTube, będziesz mistrzem stoku :).
Pstryknij mnóstwo fajnych zdjęć, baw się superancko i wracaj nam cało!!!!!!!!

............................................................................................................................... .

19.02.10
(K) Tego dnia wybraliśmy się na rowery wodne. Założyliśmy sobie, że w 3 godziny dopłyniemy do jednego z niedaleko położonych półwyspów. Okazało się to wręcz niemożliwe. Po godzinie pedałowania i pokonywania sporych fal musieliśmy dać za wygraną i zawrócić... Pływanie po jeziorku trwało więc tylko 2 godziny, a nogi bolały bardziej niż po całodniowym marszu.

Na mieście spotkaliśmy Ann (rodzinka anglików z 2 dzieci, których poznaliśmy w Valparaiso). Następnie spotykamy Przemka i Grześka i razem idziemy na obiad do knajpki zarekomendowanej wcześniej przez parkę anglików. Wygląda na dość opuszczoną, ale kelner przyjmuje zamówienie. Po chwili wraca. Che upewnić się czy wszystko dobrze zapisał. My cieszymy się na myśl, że zapełnimy brzuchy dobrym jedzonkiem. W końcu jeśli ktoś tu już wcześniej się posilał, a nawet polecił to miejsce, to na pewno będzie smakowicie... Sielskie marzenia o obiadku przerywa nam znów kelner. Nie ma soku ananasowego, który zamówiła Alinka. No cóż, trudno. Trzeba wybrać inny... Po chwili pojawiają się zimne napoje na stole. Czekamy dalej cierpliwie, choć z kuchni póki co nie wydostają się żadne miłe zapachy świadczące o tym, że obiadek jest już w drodze... Ostatecznie po około 20 minutach od naszego wejścia, przychodzi kelner i z rozbrajającym uśmiechem informuje nas, że nie uda mu się zrealizować naszego zamówienia. Powód? Nie ma kucharza... Bardzo nas przeprasza, zapewnia, że próbował się wielokrotnie dodzwonić do kucharza. Ten niestety nie odbiera telefonu. Dziękujemy za szczerość i przenosimy się do innego lokalu.

Tam z kolei Alinka dostaje zupę szpinakową o smaku błotka z jeziorka Titicaca. W zamian za to, kelner walnął się przy dodawaniu 6 pozycji z rachunku, dzięki czemu zafundował nam ponad 20% upust :)) Mimo wszystkich tych przygód o tematyce gastronomicznej, musimy powiedzieć że jedzenie w Boliwii jest naprawdę pyszne. Jest to dla nas wręcz niespodzianką, gdyż nastawialiśmy się na totalną katastrofę. A że zawsze towarzyszą nam dziwne przygody podczas zamawiania posiłków? To już absurdy Boliwijskie do których zdążyliśmy się przyzwyczaić, i które jeszcze póki co nas rozbawiają :)))

Aby nie lenić się zbyt, wieczorem udajemy się na położoną nieopodal górę. Podejście dość strome prowadzi wzdłuż drogi krzyżowej. Niestety specyficzny klimat w Copacabanie powoduje, że zachód słońca jest zawsze bardzo pochmurny. Niemniej widoczki ze wzniesienia są spektakularne... Schodząc w dół dodatkowo widzieliśmy "spadającą gwiazdę". Nie była to jednak taka z typu migających iskierek. Obiekt, który obserwowaliśmy, był widoczny przez 2- 3 sekundy, a po schowaniu się za pasmem górskim był zauważalny rozbłysk. Do dziś nie wiemy czy to rozbłysk spowodowany upadkiem, czy też jedna z wielu błyskawic, która mogła w tym samym czasie rozświetlić niebo...
Na kolacje trafiamy znowu do restauracji meksykańskiej, w której akurat tego wieczoru koncertuje indiańska kapela. Wprowadzili naprawdę niesamowitą atmosferę – grają zarówno znane szlagiery jaki i "ichniejsze" kawałki. Cały lokal wypełniają śpiewy i tańce - nawet my poszliśmy się nieco rozruszać :)
Przy wyjściu, gdy żegnamy się z muzykami, okazuje się, że jeden z nich ma polskie korzenie (babcia była Polką)...
Drzwi naszego hostelu zamykane są o 23 - my pojawiamy się z 20 minutowym spóźnieniem. Na szczęście recepcjonista zorientował się, że nas jeszcze nie ma, więc czeka (niezadowolony) na nas w progu...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Strusie
Strusie - 2010-02-20 10:47
Widzimy że cały czas humory Wam dopisują i jesteście głodni przygody:) Jeszcze będzie tak że przedłużycie sobie te wakacje i nie wrócicie do Nas w marcu by się podzielić wrażeniami:) Pozdrowionka kochani
 
kasia
kasia - 2010-02-23 22:01
Krzysiu aż mi sie nie chce wierzyc ze Ci tam wszystko tak smakuje....Jak juz wrocicie to chyba nie bedzie rzeczy ktorej nie zjesz:)
 
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 103 wpisy103 425 komentarzy425 1785 zdjęć1785 7 plików multimedialnych7
 
Nasze podróżewięcej
19.08.2017 - 06.09.2017
 
 
08.02.2013 - 16.02.2013
 
 
31.07.2012 - 31.07.2012