(K) Wczorajszy dzień spędziliśmy nieco spokojnie. Po uzupełnieniu wiadomości z kilku ostatnich dni, ruszyliśmy na miasto by dowiedzieć się o bilety autobusowe do Copacabany, albowiem tam postanowiliśmy udać się z nowo-poznanym Przemkiem, Grześkiem oraz Jarkiem i Magdą. Po drodze natrafiliśmy jednak na paradę karnawałową, która przecięła nam drogę. Spieszno nam nie było, a i natężenie tłumu również nie było zbyt wielkie, więc z łatwością zajęliśmy przyzwoite miejsca do pstrykania zdjęć. Kolumna tańczących artystów była dość długa. Po godzinie postanowiliśmy jednak ruszyć na dworzec autobusowy.
Tutaj karnawał świętuje się bezwzględnie i bez półśrodków. Nawet na dworcu rozbrzmiewały co chwila wybuchy petard. Właściciele i pracownicy agencji przewozowych wychodzili ze swoich stanowisk by oblać je piwem/spirytusem i obsypać konfetti. Robili tak wczoraj zarówno pracownicy sklepów, fryzjerzy jak i uliczni sprzedawcy... Na ryneczku można było nabyć gotowe ołtarzyki, malutkie buteleczki ze spirytusem, płatki kwiatów. A wszystko to, by móc złożyć je w ofierze Pachamamie (czyli Matce Ziemi). Tym samym zapewnić sobie zdrowie, dobrobyt i wszelką pomyślność na zbliżający się czas...
Wieczorem ponownie udało nam się spotkać na piwku. Tym razem w nieco osłabionym składzie, jako ze Przemek, Grzesiek i Jarek z Magda byli wycieńczeni zjazdem rowerowym najniebezpieczniejszą drogą świata. Przemek dał rade się zregenerować, więc wraz z nim oraz Michałem i Magdą (parką podróżującą motorem) spędziliśmy miły wieczór.
PS.
Troszkę za dużo fotek, ale wrzucałem je hurtowo. Przebiorę je następnym razem.