(K) Powoli zaczynamy systematyzować nasze dni. Alinie całkiem dobrze idzie nauka hiszpańskiego. Robi duże postępy. U mnie też coraz lepiej-już sam chodzę na zakupy i na internet :)
Ciągle się jeszcze nie mogę do końca przełamać z tym mówieniem, bo strasznie kaleczę ich gramatykę. Umiem tylko kilka podstawowych zwrotów. No ale żonka jest ze mnie zadowolona, a to liczy się najbardziej...
Ja, kiedy ona ma lekcje, przygotowuję materiały z angielskiego dla dzieciaków. Dzisiejszy temat na przykład to zawody. Wymyśliliśmy więc zabawę-zgadywankę z rysunkami różnych profesji. Mam już ich z 10 - dołożę jeszcze astronautę i powinno wystarczyć :)
Wczoraj na lekcji rozpłakało nam się dziecko. Wszystko przez to, że urządziliśmy zawody. Malec był w grupie, której za dobrze nie szło i która zajęła drugie miejsce. To nie było pochlipywanie, tylko blada rozpacz. Po interwencji Marii, a potem mamy chłopca udało się go nieco uspokoić (sic!-ja to bym w dupę lał! Czym szybciej się nauczy, że w życiu nie zawsze się wygrywa, tym lepiej dla niego. Ale wiadomo-nie mój gaj-nie moje małpy!)
Najbardziej szkoda było nam nauczycielki.
Z ciekawostek: w Boliwii nie ma znaków drogowych (prawie). Wszystkie miasta mają układ szachownicy i zdecydowana większość dróg w mieście jest jednokierunkowa (coś na styl USA). Jak to działa? Ano podjeżdżając do skrzyżowania trąbi się i jedzie się dalej. Wynika z tego, że kto pierwszy zatrąbi, ten pierwszy jedzie. Fajnie nie? Najdziwniejsze jest to, że to chyba działa, bo odkąd tu jestem, nie widziałem jeszcze wypadku...
W Sucre jest nieco inaczej. Tu kilka skrzyżowań ma światła i... policjantów, którzy pilnują by ich przestrzegano.
Panie w Boliwii noszą długie suknie, które są bardzo wielofunkcyjne. Oprócz normalnego grzania i osłaniania nóg, służą również do wycierania rąk, wysmarkiwania nosa, i mam nadzieje że to już wszystko. Choć ręki nie dałbym sobie odciąć, że jeszcze do czegoś...
Z dalszych planów: mamy zamiar pozostać tu aż do połowy lutego, więc jeśli długo nie będzie nas na blogu to znaczy, że nie wydarzyło się nic wartego wpisu. A nie, że nas porwali... :)
W sobotę i niedzielę robimy sobie wolne, więc pewnie wyrwiemy się poza miasto napstrykać trochę fotek.
Obiecuję, że damy znać jak znajdzie się torba Aliny... lub wcześniej :)