(A) Dziś wyskoczyliśmy sobie na największy w okolicy ryneczek - 60km drogi od "naszego" Sucre-Tarabuco (3200 m.n.p.m.).
Ludzie poubierani w tradycyjne stroje, zapachy jedzonka boliwijskiego wydostające się z garnków i nawoływania handlarzy, żeby obejrzeć (kupić) ich produkty... A my chodzimy pośród tego całego "bałaganu" i z każdą minutą coraz śmielej się targujemy :)) Krzysiu myślał o tym, żeby kupić poncho i kapelusze, ja o pierdółkach do domu. Skończyło się na kilku drobiazgach...
Przed nami jeszcze fajny - ponoć - ryneczek w Copacabanie.
Każde miasto Ameryki Południowej musi mieć obowiązkowo Plaza de Armas (czyli plac główny) i mercado central - to moje ulubione miejsce...Ludzie niezbyt chętnie pozują do zdjęć, więc Krzyś musiał pstrykać fotencje z ukrycia. Zobaczcie jak mu się to świetnie udało...
Mam nadzieje, że zbyt wiele dusz nie wykradliśmy :P