(A) Jesteśmy już po pierwszej lekcji. To znaczy tylko ja, bo Krzysia nauczycielka nie pojawiła się. Siedział więc sobie u mnie w klasie:) Trzy godziny zajęć minęły baaardzo szybko. Zrobiłyśmy z Marią (moją nauczycielką) szybką powtórkę z podstaw i trochę konwersacji. Będzie sporo do nauki dziś wieczorem, a następne zajęcia już jutro :)))
Krzyś też już zaczyna jutro, miejmy nadzieje że spodoba mu się kurs tak samo jak mnie...
Pytaliśmy również o możliwości wolontariatu - jeśli dobrze pójdzie, zaczniemy w poniedziałek jako pomocnicy w nauczaniu języka angielskiego małych dzieci w klasie mojej nauczycielki Marii. Nie możemy się doczekać...
Ostatnie dni spędziliśmy szwendając się po uliczkach. Wreszcie znalazłam soki owocowe opisywane u Pawlikowskiej... I faktycznie pychotka!!! Pierwszego dnia zamówiłam wieloowocowy z mlekiem. Pani spytała czy dodać jajko i piwo...Taka mieszanka przeraziła mnie jednak, więc podziękowałam. Trzeba będzie jednak spróbować jak smakuje koktajl z piwem... Następnego dnia zamówiłam sobie tylko mleko z papają. Miód w gębie! A raczej papaja :))Najfajniejsze jest to, że zamawiając szklankę soku, dostaje się przynajmniej dwie w cenie jednej. Pani, miksując owoce z mlekiem, robi zawsze trochę więcej koktajlu. I o ile ktoś inny nie zamówi tego samego smaku, dostaje się dokładkę.
Na ryneczku można dostać wszystko - od owoców i warzyw, po kosmetyki, ubrania i mięso wiszące na hakach (te sekcje staramy się zawsze pomijać :)
Wczoraj poszliśmy na obiadek serwowany na rynku dla lokalsów. Jak wygląda takie stołowanie się? Wchodzisz w strefę ryneczku, w której odbywa się ogólne gotowanie. Mnóstwo tu wielkich garnków, patelni, misek. Są zapachy zup, warzywek i oczywiście mięska. Każda jadłodajnia ma swój zestaw obiadowy, składający się z kilku opcji zupy i drugiego dania. Jak tylko widzisz zwalniające się miejsce, siadasz przy długim stole (typu biwakowego) i zamawiasz swój obiadek. Nie czekasz zbyt długo, bo wszystko jest już gorące i gotowe do podania. Ja więc skusiłam się na zupę pomidorową, Krzyś wziął drugie danie-pierś z kurczaka z ryżem i surówka. Do tego dla obojga kompoty. Zapłaciliśmy za wszystko 10 boliwianów , czyli 4 złote :)) Jedzonko naprawdę dobre, ważne tylko żeby nie patrzeć jak jest ono nakładane. I ogólnie co się dzieje w strefie "kuchennej". To był nasz pierwszy taki posiłek u lokalsów w Boliwii i myślę ze staniemy się częstymi bywalcami tych jadłodajni. Dla porównania, w restauracji dla gringosów, wydaje się około 60 boliwianów za obiad. Fajnie, że udało nam się przełamać z tym jedzonkiem. Gdyby nie fakt, że poszliśmy tam z Iwoną i jej znajomymi, pewnie dłużej zeszłoby nam na zdecydowanie się, żeby posmakować lokalnej kuchni..
Oprócz jedzenia, skosztowaliśmy tez Boliwijskiego piwka. I trzeba przyznać, że jest naprawdę dobre! Trzydzieste urodziny Krzysia uczciliśmy właśnie przy piwku w pubie. Było dużo śmiechu w towarzystwie Iwony, Islandki i Malezyjczyka (szkoda, że już pognali dalej w podróż).
Żałujemy trochę, że szkoła w której się uczymy nie oferuje zajęć grupowych. Byłaby możliwość poznać więcej ludzików. Ale z drugiej strony nic to straconego, gdyż hostel do którego przeprowadzamy się od jutra, jest pełen ludzi z całego świata. Na pewno nie będziemy się nudzić.
Póki co, to wszystko kochani. Pozdrawiamy wszystkich baardzo gorąco i do usłyszonka :)