(K) Następnego dnia budzimy się z potwornym bólem głowy. Samo spanie też nie należało do najprzyjemniejszych z powodu podrażnionych pyłem pustynnym nosów. Szybka toaleta i śniadanko i ruszamy dalej.
Docieramy do wczoraj nieosiągniętej Czerwonej Laguny. Dopiero teraz widzimy jaki dystans dzielił nas od celu (myślę, że nie byliśmy nawet w połowie). I tu znowu podziwiamy spokojnie brodzące w wodzie flamingi.
Następnym przystankiem jest kamienne drzewo-to struktura wyrzeźbiona przez pustynne wiatry.
Wokół nas ciągłe przewijają się niesamowite widoki. Każde kolejne miejsce zaskakuje, nie możemy uwierzyć w te cuda natury.
Wkrótce zatrzymujemy się na lunch-i znowu kierowcy dają się poznać jako wyśmienici kucharze-posilamy się pysznym risotto z pomidorami i tuńczykiem, popijając colą.
Znad gór nadciąga burza. Jedziemy, a wokół nas trzaska piorunami. Docieramy do miejsca, z którego rozciąga się piękny widok na Wulkan Ollague. Niestety z powodu silnego wiatru i deszczu szybko uciekamy do samochodu by ruszać dalej. Deszcz powoduje, że droga staje się nieco błotnista i kierowcy boja się, by samochody im nie ugrzęzły. Dwukrotnie musimy je więc opuszczać by nieco je odciążyć. Na szczęście napęd na cztery koła wygrywa z błotnistą masą i docieramy do Hotelu de Sal (Puerto Chubica).
Tam dostajemy już własny pokój. Cały hotel (powiedzmy) wykonany jest z soli. Ściany to bryły solne połączone zaprawą, łóżko to monument solny przykryty materacem. Na podłodze granulowana sól. W jadalni taboreciki i stół również ze soli.
Na kolację kierowcy serwują nam pieczonego kurczaka z frytkami i ryżem oraz nieco Boliwijskiego winka. Wszyscy kładziemy się nieco wcześniej, by następnego dnia podziwiać wschód słońca.