(K)Spod biura podróży ATACAMA MISTICA minibus zabiera rano naszą 14 osobową grupkę, plecaki są ładowane na pickup´a i ruszamy.
Po chwili dojeżdżamy do Chilijskiego punktu kontroli paszportowej. Tam odczekujemy w kolejce godzinkę. Po ponad dwóch tygodniach podróży oficjalnie upuszczamy Chile. Dostajemy od kierowcy ciasteczka i picie i ruszamy dalej. Droga prosta jak z łuku strzelił-jedziemy autostradą jakąś godzinę. Docieramy do punktu kontroli paszportowej w Boliwii. Tam automatycznie kończy się autostrada. Ba, powiedziałbym, że tam kończy się wszystko.
Prowizoryczna chatka pełni rolę biura. Za toaletę robi stary wrak autobusu znajdujący się jakieś 200m od posterunku.
Wszystko idzie gładko-paszport/stempel wbity do paszportu i już jesteśmy formalnie w Boliwii.
Tutaj przesiadamy się do Jeepów. Nasza TOYOTA LAND CRUISER 4.5l z napędem na 4 koła nie jest pierwszej młodości, ale i tak lepsza niż naszych znajomych.
Na dachu lądują nasze plecaki, wraz z zapasem paliwa oraz butla z gazem i żywnością na 3 dni. Nasz kierowca ma na imię Filemon (tak jak ten z bajki!) i chyba jako jedyny umie coś po angielsku. Ładujemy się do środka, a wraz z nami dwie Koreanki i Australijczyk. Już po kilku chwilach jazdy naszym oczom ukazują się piękne widoczki-góry i krystalicznie czyste jeziorka.
Pierwszym punktem programu jest Biała i Zielona Laguna zamieszkiwana przez flamingi. Żywią się one mikroorganizmami znajdującymi się w lagunach. To właśnie one (te mikroorganizmy) nadają specyficzny kolor wodzie.
Dalej udajemy się do ciepłych źródeł na krótką kąpiel. Naturalne źródełko nadaje wodzie temperaturę 38 stopni. Trochę to dziwne uczucie, bo zazwyczaj wchodzi się do wody o niższej temperaturze niż powietrze-a tu jest odwrotnie.
Następnym przystankiem są gejzery. Gorąca bulgocząca masa siarkowa tworzy chmury o niezbyt przyjemnym zapachu.
Dojeżdżamy do naszego pierwszego przystanku z noclegiem -jest to hostal Hualla Jara położony na ok 4200 m.n.p.m. Tam posilamy się herbatką i ciasteczkami i idziemy podziwiać okolicę. Wkrótce napotykamy na 3 Lamy, które dają się całkiem blisko podejść.
Po powrocie do hostelu zjadamy obiad przygotowywany również przez kierowców (zupa i spaghetti), a następnie wraz z parką Kanadyjczyków i Australijczykiem ruszamy podziwiać Czerwoną Lagunę. Na pierwszy rzut oka wydaje się ona bowiem w zasięgu 30min marszu. Po godzinie spaceru wiemy już, że coś jednak jest nie tak. W miarę marszu jeziorko wcale nie wydaje się bliżej-zupełnie jakby oddalało się wraz z każdym naszym krokiem. Po 90 minutach poddajemy się i obieramy kierunek na hostel.
Po trzech godzinach spaceru czujemy się nieco padnięci, ale udaje się nam jeszcze nauczyć nowej gry w karty od Kanadyjczyków.
Grupę mamy bardzo wesołą, czas szybko leci...
Do ubikacji/łazienki ustawia się spora kolejka, jako że są tylko 2 zlewy i 2 kibelki. Żeby było zabawniej kibelki się nie zamykają. Drzwiczki są zwichrowane, więc każdy opracowuje własny patent. Są tacy, którzy zapierają się nogą, albo trzymają drzwiczki toalety ręką (bardzo niewygodne i wymagające sprawności). Alina prosi o asystę, więc ja trzymam jej drzwiczki i robię za bodyguarda. Sam stosuję metodę na zaporę i zastawiam drzwiczki koszem od śmieci. Kibelek ma otwarte drzwi na hall, na którym wszyscy jedzą, tak więc jak kogoś przyciśnie w czasie posiłku, to jest niezła zabawa. Wszystkie odgłosy niosą się echem przez długi hall :))
Śpimy w pokoju pięcioosobowym. Ta sama grupa jak w Jeepie-ale nikt nie narzeka.
Tak mija nam pierwsza noc.