(K)Witamy,
Dotarliśmy cali i zdrowi do Boliwii. Miasteczko, w którym się znajdujemy to Uyuni - 14tys mieszkańców -3700 m.n.p.m.
Wysokość dała się we znaki, ale dopiero drugiego dnia podróży. Mnie bolał nieco brzuch i głowa. Alinkę w sumie to samo, ale bardziej intensywnie. Ostatni dzień podróży nie wychodziła prawie z Jeepa. Teraz jest już lepiej-węgiel z Polski działa. Myślę, że do jutra wydobrzeje już całkiem.
No, ale było warto!!! Dni te były naprawdę super. Zaliczyliśmy pułap 5000 m n.p.m., widzieliśmy wszystko to co planowaliśmy.
Myślę, że w ciągu 2-3 dni uda mi się zrzucić nieco zdjęć których napukałem sporo :)
Jutro/pojutrze chcemy ruszyć do miasteczka Sucre i tam zatrzymać się na nieco dłużej.
Pozdrawiamy
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Salar de Uyuni - dzień 3
Niestety wschód słońca podziwiamy tylko zza okna. Dopada nas zatrucie, ale równie dobrze może to być ciągle choroba wysokościowa (mają podobne objawy). Alinka nie jest w stanie podnieść się z łóżka. Wymiotuje i ma rozwolnienie. Mi też sięga się co nieco. Pytamy kierowcy, czy jest szansa żeby przedłużyć nasz pobyt o 1 dzień w hotelu i zabrać się następnym transportem. Niestety nie jest to za bardzo możliwe.
Nafaszerowani węglem podejmujemy próbę podróży. Ja dochodzę do siebie dość szybko, ale na wszelki wypadek rezygnuję ze śniadania. Alina całą podróż spędza leżąc w Jeepie. Nie wychodzi na zewnątrz. Bardzo mi jej szkoda. Reszta grupy również bardzo się o nią martwi. W miedzy czasie następna osoba ma podobne objawy.
Na szczęście trasa prowadzi już po bardzo płaskim salarze, więc samochodem nie buja.
Dojeżdżamy do Fisher Island, czyli do wysepki na solnym bezludziu, na którym mocno obrodziły kaktusy. Najwyższe z nich sięgają nawet do 9m.
Po drodze zatrzymujemy się na chwilkę by podziwiać bezkresną płaszczyznę Salaru, którego powierzchnia całkowita wynosi ponad 10500km2. Solnisko to jest pozostałością po wyschniętym słonym jeziorze Ballivián.
Sól krystalizuje się tutaj w bardzo dziwne sześciokąty. Jest to jeden z najbardziej płaskich obszarów na świecie. Kierowca proponuje mi, bym sam poprowadził Jeepa. Oczywiście zgadzam się bez dwóch zdań i już po chwili pędzę autem siedząc za kierownicą. Wrażenia całkiem ciekawe. Dopiero teraz zauważam jak to dziwnie prowadzi się, kiedy nie ma drogi i możesz jechać gdzie chcesz. Aż trudno opisać to wrażenie. Niestety nie wiem jak szybko jedziemy bo prędkościomierz nie działa.
Następnie dojeżdżamy do prawdziwego hotelu solnego. Znajduje się on zupełnie na odludziu solnym (a nie jak poprzedni na obrzeżach). Jednak z powodu braku odpowiednich warunków, które są wymagane w branży „hotelarskiej” został on przekształcony w muzeum.
Stamtąd ruszamy do kresu Salaru. Kierowcy przygotowują kolejny posiłek, z którego również rezygnujemy. W planach było jeszcze muzeum starych pociągów, ale myślę że ze względu na Alinkę i drugą niezbyt dobrze czującą się Niemkę, nasza trasa została skrócona.
Wcześniej więc dojeżdżamy do Uyuni. Tutaj żegnamy się szybko z naszą grupą, a Filemon wskazuje nam hostel, w którym bierzemy pokój. W sumie nie jest zły, poza tym że nie ma bieżącej wody. Jest za to baniak, z którego można ją sobie zaczerpnąć. Alina dużo śpi i czuje się nieco lepiej. Ale nie na tyle, by dalej kontynuować podróż.
Nasz hostel nazywa się Salvador-znajduje się blisko naszej agencji z której braliśmy wyprawę i przystanków autobusowych. Noc w pokoju dwuosobowym kosztuje 80bolivianos.
Dla przelicznika -1euro to w przybliżeniu 10bolivianos