(K)Witajcie,
Dziś zgodnie z zapowiedzią udaliśmy się na zakupy. Santiago-jak i cale Chile są w porównaniu do całej Ameryki Południowej krajem dość drogim. Ceny są porównywalne z Europą, a ściślej ujmując z Europa Wschodnia (na szczęście).
Dzięki wskazówkom naszego recepcjonisty z Hotelu Amazonas wiedzieliśmy gdzie szukać tanich rzeczy. Na celowniku pojawił się w pierwszej kolejności plecak i ładowarka do telefonu. Później to już bluzki, strój kąpielowy, spodenki, kapelusz... hmmm chyba wymieniłem wszystko. A przynajmniej zdecydowaną większość.
Odnośnie cen-jeśli ktoś jest zainteresowany: jednostką płatniczą jest tu pesos chilijski.
W przeliczeniu 700pesos=1euro, zaokrąglając 200pesos=1zl.
Tak więc butelka wody 1.5l=500pesos
Internet za godzinę 400-800pesos
Empanada (taka nasza bułka zapiekana z serem i np. szynką) 500-800pesos
4 bułki+4 plastry serka w sklepie-ok 1000pesos
noc w naszym hostelu 23000pesos
Z innej beczki-ciężko się tu odnajduję językowo. Młodzi Chilijczycy dają rade mówić po angielsku, ale wszyscy wolą jednak hiszpański, którego ja ni w ząb. Natomiast Alinka daje rade.
Załatwia wszystkie sprawy i jest pierwsza do konwersacji-nawet jak się z początku boi :)
Obsługa naszego hostelu jest bardzo pomocna i miła. Pomagali nam bardzo dużo przy dzwonieniu do AirFranca. Dziś zaoferowali się w pomocy w znalezieniu hostelu w Valparaiso (wskazane ze względu na panujący w tej chwili tutaj okres wakacyjny).
Przekazuję klawiaturę żonce-ja postaram się później przesłać kilka fotek.
(A) Hej ludziki! Kasia jak mogłaś zasugerować mojemu Krzyśkowi, że to ja schowałam ten bagaż?Teraz na pewno kombinuje czy przypadkiem nie wkradłam się do części samolotu z bagażami i wyrzuciłam mój plecaczek, żeby móc iść na zakupy...A nie powiem - było fajowo (Krzyś pewnie nie podziela mojego zdania). Pojechaliśmy na taki ryneczek ze szmatkami - ojj gdyby nie fakt że musiałam kupić tylko kilka rzeczy żeby nie mieć za ciężko w plecaku, to pewnie obłowiłabym się w sukieneczki, bluzeczki itp. Ryneczek w stylu tych w Rzymie :) Byliśmy tam chyba jedynymi obcokrajowcami. Krzyś usiadł sobie w cieniu drzewka a ja ruszyłam na zakupy :)
Jak już wszystko zostało kupione, pojechaliśmy metrem do centrum na jedzonko. Wczoraj było po mojemu (czyli w restauracji wegetariańskiej Govinda), więc dziś zgodnie z życzeniem Krzysia była pizza :) Póki jesteśmy w cywilizowanym mieście, musi się chłopak najeść, bo potem będą tylko empanady i mięska niewiadomego pochodzenia:))
Po drodze do hotelu natrafiliśmy na uliczny konkurs tańca. Ojjj co tam się działo. Oboje staliśmy jak wryci, patrząc jak się ci Chilijczycy ruszają. Do teraz nie mogę ochłonąć... I oczywiście namawiam Krzyśka na wyjście gdzieś na dicho jak już będziemy nad morzem :))))
Na dziś to by było na tyle.
Trzymajcie się kochani i do usłyszonka niebawem :)