Dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy na dzień bez samochodu. Rankiem ruszyliśmy w poszukiwaniu pralni by nasze dotychczasowe rzeczy doprowadzić do porządku po tych kilku dniach potu, brudu i wilgoci. Plan miasta, jak pewnie większości w Meksyku jest dość prosty do ogarnięcia. Ulice przecinają się pod kątem prostym tworząc siatkę i są ponumerowane. Np. Nasz hotel jest zlokalizowany na ul. nr 55, pomiędzy 10 i 12. To co nas po drodze zaskoczyło to wysokie krawężniki. W całym Meksyku drogi wygrodzone są krawężnikami uniemożliwiajacymi podjazd na nie (30 cm?). Tu, najwyższe jakie znaleźliśmy mają powyżej metra, a aby wejść na chodnik trzeba wspiąć się na kilka schodów. Tych miejsc było kilka i zapewne są one wynikiem ukształtowania budynków obok, niemniej wyglądają przekomicznie.
Po śniadaniu w lokalnej meksykańskiej restauracji poszliśmy na plażę... która okazała się być zlokalizowana 15km za miastem. Zdecydowaliśmy się na taxi. Urocza meksykanka po drodze opowiadała nam (Alinie) różne ciekawostki i informacje dot. Meksyku. Plaża okazała się genialna i dodatkowo pusta (koniec sezonu). Podejście wypełnione fragmentami muszelek prowadziło do piaszczystego wejścia. Woda ciepła jak zupa i błękitna jak z obrazka. Wygrzani, o umówionej godzinie, zostaliśmy odebrani przez tą samą taxi i zawiezieni do fortu obronnego. Został on wybudowany by bronić miasta przed licznymi najazdami piratów, którymi miasto było bardzo często nękane. Konstrukcja warowni została zachowana w b. dobrym stanie. Zwodzony most, fosa, wieżyczki, armaty... Nic tylko się bronić. Niestety, nikt, oprócz upału, nie atakował.
Po powrocie zjedliśmy tradycyjny obiad i ruszyliśmy wzdłuż malowniczej promenady. Tradycyjnie złapał nas deszcz. Był on jednak przyjemnie ciepły, co umiliło nam powrót do hotelu. W ostatnich uliczkach woda sięgała nam już kostek. To ciekawe, że w miastach instalacje burzowe prawie nie występują - woda po prostu zalewa część miejskich uliczek - deszcz odparowuje dość szybko.