Wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu. Pogoda sprzyjała więc wspielismy się w pierwszej kolejności na pobliską piramidę, z której szczytu roztaczał się piękny widok zarówno na stronę dżungli jak i na stronę klasztoru, który w 1993 odwiedził Jan Paweł II. Z tej okazji również, zarówno sam klasztor jak i pobliskie budynki, zostały przemalowane na kolor żółty. Sam klasztor też wyróżnia się wśród innych wielkością atrium, które jest drugie co do wielkości, zaraz po Placu Św. Piotra w Rzymie-jeśli patrzeć na stosunek do pow.całkowitej obiektu. Zaraz później przeszliśmy przez rynek i po szybkim lodzie :) ruszyliśmy w kierunku Meridy.
Samo miasto okazało się dość tłoczone i głośne. Fajnie wyglądały budynki kolonialne zlokalizowane wzdłuż jednej z aleji. W Walmart'cie uzupełniliśmy zapasy i ruszyliśmy do Champeche, które jakże bardzo różniło się od poprzedniego miejsca. Mimo równie sporej wielkości na uliczkach panuje spokój i porządek, a ludzie nie spieszą się tak jak w Meridzie. Po średnio udanej kolacji w bardzo ładnym miejscu uzgodniliśmy lekką modyfikację trasy przy pinacoladzie, marrgaritcie i mojito. Deszcz odprowadził nas do hotelu. Padnięci nie daliśmy rady skorzystać z basenu.