(K)Hejka!
Po wczorajszej wyprawie w góry nadrabiamy zaległości zdjęciowe. Dziś będziecie mieli dość oglądania fotek, jako że przez godzinę zredukowałem ich ilość o jakieś 80%. A i tak w efekcie pozostało ponad 60 widoczków. Nie mam serca wyrzucać ich już więcej :)
Wczoraj raniutko, o 7:30 udaliśmy się pod agencję Trans Real Audiencia (644-3119; San Alberto 73), gdzie dokonaliśmy wpłaty za całodniową wycieczkę w góry. Trasa miała obejmować szlak, na którym zachowały się malowidła Inków, oraz siedmiokilometrowy szlak, który Inkowie pokonywali przemieszczając się pasmem górskim.
Wycieczka została zorganizowana przez High Routes (Calle Bolivar #482) i kosztowała nas 250bol za głowę. Po dopełnieniu wszelkich formalności udaliśmy się uliczkę dalej, gdzie czekał na nas już żółty Jeep. Jego wygląd sugerował, że jest nieco starszy ode mnie. Zajęliśmy miejsca, co wcale nie było takie łatwe. Aby wślizgnąć się do środka musieliśmy zastosować elementy Yogi oraz Origami :) Wewnątrz urzekła mnie prostota. Zero obiciówki. Sama blacha i spawy. Wszystko ładnie wymalowane na żółto. Jedynymi elementami miękkimi (powiedzmy) były siedzenia. Konstrukcja przypominająca ocynkowaną, zadaszoną balię do prania, którą wymalowano na żółto i doczepiono kółeczka...
Ruszyliśmy, po drodze zabierając jeszcze jedną parę z Belgii...
Bujało całkiem znośnie, ale co mnie zaskoczyło-prawie tak samo na betonowych odcinkach jak i na piaskowych bezdrożach. Nie wiem jak to możliwe!.
Po wyjechaniu z miasta dotarliśmy do jakiegoś szlabanu, napotykając na całkiem sporą kolejkę. Pojawiły się dwie wersje:
1.Droga jest w przebudowie (to główna droga do stolicy) i trzeba będzie trochę poczekać.
2.Tego dnia odbywają się zawody moto-crossowe (co było całkiem możliwe, bo co chwila mijał nas ktoś na motorze). Sugerowano, że droga będzie zamknięta przez 6h, bo przy starcie między zawodnikami musi być zachowany odstęp czasu.
Kilka osób z kolejki zamaszyście pomachało ręką i głośno pożegnało się, umawiając na godzinę drugą! „No to leżymy”-pomyśleliśmy. Nasz kierowca gdzieś zniknął, a nam zupełnie nie uśmiechało się takie długie czekanie. Na szczęście po około 30-40min ludzie zaczęli biec w stronę swoich zaparkowanych aut. Wszyscy wsiadali i ruszali jak szybko było to tylko możliwe. Potwierdziła się pierwsza wersja, ale nikt nie chciał ryzykować dłuższego czekania...
Poruszaliśmy się w średnim tempie, a naszym oczom zaczęły ukazywać się coraz piękniejsze widoki. Gdy wdrapaliśmy się naszym "gazikiem" już dość wysoko, a droga już się skończyła, nasz przewodnik siedzący cały czas z tyłu przedstawił nam plan trekingu.
Niestety okazało się, że nie zaczniemy od śniadania (którego nie zdążyliśmy zjeść przed wyjściem), a od wspinaczki schodkami pod górkę. Chciałbym Wam tylko przypomnieć, że na wysokości 3500m powietrze którym się oddycha zawiera dużo mniej tlenu, przez co każdy wysiłek odczuwalny jest dużo bardziej niż normalnie. Baliśmy się, że jako mało doświadczeni spacerowicze górscy cienko wypadniemy przy parce Belgów, bo zdawali się być w dobrej kondycji. Okazało się jednak, że odpowiednio długi już okres oswajania się z wysokością daje nam przewagę. Nasi współtowarzysze ciągle musieli robić sobie odpoczynki...
W wyniku tego nasz 10km. spacer moooocno się wydłużył. My jednak nie narzekaliśmy. Widoki nas otaczające powodowały, ze karta aparatu szybko zaczęła się zapełniać. Pogoda również nam dopisała, jako że w Boliwii jest obecnie pora deszczowa. Słońce piekło do tego stopnia, że wszystkie części ciała nie dokładnie wysmarowane kremem (oraz łydki Aliny odkryte przez odpięte nogawki spodni) są nieźle spalone. Jak dobrze, ze mamy ze sobą apteczkę :).
Udało nam się dotrzeć do 2 miejsc, w których ciągle znajdują się malunki Inków. Nieźle się napociliśmy by tam dotrzeć. Nasz przewodnik okazał się wspaniałym znawcą przyrody. Pokazał nam kilka roślin bardzo intensywnie pachnących (nie wiedziałem, że
anyż rosnąc pachnie tak intensywnie). Opowiedział nam kilka historii o leczeniu roślinami. Metod tych stosują się nadal ludzie żyjący z dala od miast, mający mocno ograniczony dostęp do współczesnej medycyny. Dowiedzieliśmy się również o różnicach kulturowych i językowych poszczególnych regionów Boliwii. Nasz przewodnik mimo 27 lat biegle posługiwał się hiszpańskim, angielskim i quechua, czyli językiem tubylczym-do dziś funkcjonującym. Po drodze przewodnik pokazał nam też niebieską agawę - roślinę, z której produkuje się słynną Tequilę!
Zbliżając się już do Jeepa minęliśmy małą wioskę. Fakt o tyle warty wspomnienia, że przewodnik przeprowadził nas koło dwóch całkiem dorodnych byczków. Zwierzątka pasły się spokojnie i były nie uwiązane! A my mijaliśmy je w odległości ok.1.5m (dalej się nie dało, bo płynęła rzeczka). Dodatkowo należy wspomnieć, że nasz przewodnik miał czerwona koszulkę. Niby z Discovery wiem, że to nie kolor a ruch ma wpływ na agresję byka, ale w tym wypadku najzupełniej nie chciałem się o tym przekonywać osobiście. Zupełnie inaczej poznaje się świat siedząc w fotelu z otwartym piwkiem, oglądając TV, a inaczej przechadzając się niemalże na wyciągniecie ręki od prychającego potwora :)
Gdy dotarliśmy do samochodu, nasza para z Belgii zadeklarowała, że nie da rady przejść 7km trasą Inków. Przewodnik oczywiście zapewnił, że jeśli my chcemy, to on pójdzie z nami. Zasugerował jednak, że będzie to 7km pod górkę i mamy się nastawić na ciężkie 2h. Zrozumieliśmy sugestię i wiedząc, że i tak jest późno, a i że nasze nogi nieco już tego dnia przeszły, zgodziliśmy się zakończyć nasza wycieczkę. Samochód ruszył krętymi drogami do Sucre, a naszym oczom co chwila pojawiał się pominięty Inka Trail. Trochę żałujemy, ale jesteśmy bardzo zadowoleni z wycieczki...
Wieczorem udaliśmy się jeszcze na pokaz tradycyjnych tańców boliwijskich. Trochę takie to na siłę było, ale z pewnością warte wydanych pieniędzy. Wszyscy ładnie pląsali i tańczyli, prezentując regionalne różnice w strojach. Niektóre układy przypominały do złudzenia te wesołe pląsy krasnali z filmu King Size. Trzeba przyznać, że organizatorzy znaleźli kilka ładnych Boliwijek oraz naprawdę utalentowanych Boliwijczyków. Wyczerpani ilością atrakcji wróciliśmy do pokoiku (nowego i większego-bo znowu nas przenieśli)...