(K)Dziś rano udajemy się na skromne śniadanko serwowane przez nasz hostel (2 bułki z dżemem+kawa) a następnie próbujemy przenieść się do hostelu obok. Jest on co prawda nieco droższy, ale ma centralne ogrzewanie (w przeciwieństwie do naszego). Okazuje się jednak że nie ma w nim już miejsc. Zostajemy więc jeszcze jedną noc w Compañia de Jesus.
Rankiem, ok 9:00 przyjeżdża po nas mały busik by zabrać nas na wycieczkę po jednej z wielu kopalni w Potosi.
Najpierw udajemy się do przebieralni, gdzie zostajemy wyposażeni w drelichy, kaski, kalosze oraz oświetlenie. Robimy rundkę po miejscach widokowych na inne kopalnie, by wkrótce dotrzeć do tej do której wejdziemy. Przed tym jeszcze zostajemy wprowadzeni w arkana pracy pod ziemią przez byłego górnika. Opowiada on dość obrazowo jak ciężka jest praca przy wydobywaniu (głównie srebra i cynku). Wykazuje się on również poczuciem humoru gdy demonstruje nam dlaczego nie powinno nosić się w kopalni stroju roboczego w stylu młodzieży europejskiej - opuszczone spodnie grożą przewróceniem się podczas ucieczki przed wybuchem :)
Jeszcze tylko zakupy w sklepikach dla górników i gotowi jesteśmy na zwiedzanie kopalni. Ich głównym asortymentem jest wszystko to, co potrzebne górnikom w pracy. Szpadle, woda, papierosy, liście koki, ale również dynamit i zapalniki. W związku z tym, że nasza wizyta będzie się odbywała podczas normalnej pracy górników, zostajemy poproszeni o zakupienie rzeczy dla nich potrzebnych, by choć w ten sposób wynagrodzić im szwendanie się po korytarzach i utrudnianie pracy. My kupujemy zestaw do wysadzania - laska dynamitu, zapalnik, "wzmacniacz wybuchu" i lont na 6min (20 bolivianos) oraz spory worek liści koki. Oczywiście normalnie takich produktów by nam nie sprzedano. Ale jesteśmy z przewodnikiem, nie ma więc problemów.
Ruszamy do kopalni. Już samo wejście nie należy do wielkich. Praca tam w dużej mierze odbywa się ciągle tylko przy wykorzystaniu sił człowieka-nie ma tam wielkich kombajnów wydobywczych. Wydobyty miał transportowany jest małymi wózkami bez hamulców (o wadze 1 tony każdy) przez 1-3 górników. Każdy z nich pracuje w kopalni na własną rękę, gdyż nie jest to już zakład państwowy. Piecze nad wszystkim mają tutaj grupy górnicze (cooperatives). Oznacza to w praktyce, że każdy pracuje ile chce, a zarabia tyle, ile wydobędzie. Oczywiście wiele zależy od szczęścia. Lepsza jakość kruszcu to wyższa cena sprzedaży. Pracę podjąć mogą tu nawet dzieci-najmłodszy górnik którego spotkaliśmy miał 13lat!!! Wszystko to oczywiście spowodowane biedą, a nie chęcią szybkiego dorobku.
Trasa, którą przemierzamy korytarzami nie należy do najłatwiejszych. Przewodnik narzuca dość szybkie tempo. Wokół coraz wyższa temperatura, coraz mniej powietrza i więcej kurzu. Ja ze względu na wzrost (jako ten najwyższy) zostaję oddelegowany na koniec grupy. Zahaczanie głową stropu lub przewodów z wodą czy powietrzem zdarza mi się co kilkanaście sekund. Idąc prawie na czworakach staram się utrzymywać tempo reszty. Co chwila musimy również odskakiwać na boki by przepuścić raz pusty, raz pełny wózek kruszcu.
Muszę przyznać, że górnicy tu pracujący naprawdę mają ciężkie życie. Ich głównym pożywieniem są żute liście koki, papierosy i spirytus 96%. Zostajemy nawet poczęstowani tym trunkiem, ale wszyscy oczywiście odmawiają z powodu jego "mocy". Z racji naszych narodowych tradycji jako jedyny podejmuję wyzwanie. No cóż. Spirytus jak spirytus-wchodzi na gorąco. Oczy zachodzą mi łzami ale daję rade! :)
W kopalni spędzamy jakieś 2godziny, przechodząc krętymi korytarzami, czasem się wznosząc, czasem schodząc w dól. Poznajemy kilka grup górników, chłoniemy ciekawe opowieści kopalniane.
Na powierzchni panuje tu oczywiście wiara w Boga. Górnicy są jak najnormalniejszymi katolikami, powiedziałbym wręcz że ich religijność jest czasem fanatyczna. Moc boska kończy się jednak wraz z przekroczeniem progu kopalni. Tam bowiem panuje bóg Tio. Skąd się on wziął i od czego pochodzi jego imię? W XVI wieku, gdy panowali tu Hiszpanie, ludzie podbitych terenów zmuszani byli do niewolniczej pracy w kopalniach. Nawet po 20godzin dziennie!.Oczywistym było więc to, iż po jakimś czasie zaczęto się buntować przeciw tyranii. Hiszpanie, znając mentalność i tradycje indiańskie, wymyślili więc nowego boga (hiszp.Dio), który miał karać tych, którzy porzucą pracę w kopalni. Indianie, lud bardzo liczący się z mocami boskimi, pogodzili się wiec ze swoim ciężkim losem. Cóż innego im pozostało. Sparaliżowani byli strachem. W języku Keczua, którym wtedy się posługiwano ( rdzenni Boliwijczycy tych regionów robią to do dziś) nie występuje litera "D". Z Dio (Bóg) powstał Tio. Jest on bardziej uosobieniem szatana i Pana Podziemi. Do dziś dnia zachowały się tradycje składnia ofiary Tio w postaci liści koki, alkoholu i papierosów przed rozpoczęciem pracy. Raz do roku natomiast zabija się lamę. Krwią biednego zwierzaka skrapia się wejście do kopalni. A wszystko to dla Pana Ciemności Tio, by pożywił się tą ofiara zamiast zabierać życie górnikom. Góra w Potosi pochłonęła ok 8mln istnień ludzkich. Mówi się, że kolor kruszcu jest odzwierciedleniem ich przelanej krwi...
Po wyjściu z kopalni bierzemy udział w detonacji dynamitu. Wrażenie suuupeeer. Później jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia i wracamy do naszego normalnego świata. Polecam wycieczkę każdemu kto odwiedzi Potosi, i komu nie żal 80bolivianos + 20-40bolivianos na prezenty dla górników. WARTO.
Jutro najprawdopodobniej ruszamy do Sucre.
(A) Po wycieczce obejrzeliśmy w hostelu film dokumentalny o dzieciach pracujących w kopalniach w Potosi. Poruszył nas dogłębnie..Dzieciaki te pracują by utrzymać rodziny, często by mieć możliwość edukacji. Szkoła dla nich jest oknem na świat, jedyną możliwością zdobycia lepszego zawodu, który pozwoli uciec im z kopalni. Ich marzenia są proste, a jednocześnie często niewykonalne..To uzmysłowiło nam, że wszyscy na świecie jesteśmy tacy sami, w podobny sposób dążymy do szczęścia. Smutne jest to, że tak wiele decyduje o tym gdzie się rodzimy. Czasem tego nie doceniamy, że będąc europejczykami wiele rzeczy mamy bez większego wysiłku. Już na samym starcie....