Z rana (czyli w naszym wypadku od okolo 11) wyspa wyglada o wiele lepiej, choc do stwierdzenia " jestesmy w raju" jest jej bardzo daleko. Cale szczescie ze jutro stad uciekamy bo zawod bylby jeszcze wiekszy gdybysmy mieli swiadomosc ze utkniemy tu na dluzej. Postanawiamy wiec leniwie i plazowo spedzic dzien. Wykupujemy lezaki i opalamy sie, co rusz wskakujac do wody. Na plazy slychac wszystkie jezyki swiata, choc tym dominujacym jest rosyjski. Wygrzewanie naszych boskich cial :) przerywamy tylko spacerkiem na miasto na "patataja". Dzien uplywa nam leniwie. Stwierdzamy jednak ze bardziej pasowaly nam zabiegane, wypelnione wrazeniami dni w Bangkoku i Chiang Mai niz typowo wakacyjne nicnierobienie. Pod wieczor wracamy do hotelu zeby sie odswiezyc i zadzwonic do naszych szkrabow/rodzicow i wracamy na Patong - dzielnicy nocnego zycia - zobaczyc czym rozni sie imprezowanie w Bangkoku od tego na wyspie. Najpierw jednak zatrzymujemy sie w lokalnej knajpce na jedzonko. Serwowane sa tu glownie potrawy z owocow morza. Wybieramy miejsce najbardziej zaladowane i juz po chwili wiemy ze byl to super trafny wybor.Podchodzi do nas kelner - najsympatyczniejszy Taj jakiego do tej pory spotkalismy - i zbiera zamowienia. A wyglada to tak: wybierasz potrawe z menu, a nastepnie idziesz z kelnerem wybrac sobie wielkosc zamowionej przez ciebie ryby. W wielkich koszach z lodami, tudziez wiadrach z woda plywaja sobie kraby, homary i tym podobne okazy. Krzysiu z Wioliskiem biora spring rolle, ktore okazuja sie byc najbardziej pikantna odmiana tego dania jakie dotychczas tu zjedli. A trzeba wiedziec ze oboje sa juz praktycznie ekspertami w dziedzinie tej potrawy:)) Boski Pablo zamawia zupe z owocami morza, ktora podaja w podgrzewanym od spodu kociolku. Jest jej na tyle duzo ze nawet po tym jak wszyscy rzucilismy sie z lyzkami w celu posmakowania, Pawel najada sie do syta. a zupencja naprawde pyszna! Bartek decyduje sie na duze grilowane krewetki z czosnkiem i maselkiem (ktore moim zdaniem byly najsmaczniejsza potrawa posmakowana przeze mnie w Tajlandii), z ryzem z warzywami i owocami morza podawanym w skorupie ananasa. Ja natomiast wchodze w uklad z Kasia i zamawiamy na spole kalamary w ciescie i rybe smazona z pikantnymi warzywami i orzechami nerkowca. Pyszne jedzonko, niesamowita atmosfera knajpki i oczywiscie najlepsze na swiecie towarzystwo. Czegoz mozna chciec wiecej.... Posileni, zadowoleni ruszamy co centrum uciech. A tu wrazenia takie sobie. chodzimy tu raczej jako obserwatorzy niz jako czynnie bioracy udzial w tej calej sex imprezie. Pasaz barow z koktajlami, dziewczynami tanczacymi na rurach jako wabiki aby wybrac wlasnie TEN lokal sposrod miliona obok. Naganiacze, wciagajacy Cie do klubu go go i glosna muzyka plynaca zewszad . Pomiedzy tym wszystkim fala turystow, backpakerow i oczywiscie standardowo par europejsko tajskich - w konfiguracji tajka i obcokrajowiec. Dziewczyny staraja sie jak moga zeby przyjezdzajacy do ich kraju panowie na dlugo zapamietali wlasnie ten wieczor. Po obejsciu dzielnicy wzdluz i wszerz wybieramy bar w ktorym uda nam sie uslyszec nawzajem i zamawiamy koktajle.Obsluga zabawia nas ciekawymi lokalnymi grami/ konkursami - np wbijanie gwozdzia do beczki. W dobie wysoko rozwinietej technologii okazuje sie ze najlepsza zabawa to rzucanie kostki :)) W drodze powrotnej do hotelu moj Krzys zostaje upatrzony przez Taja/ Tajke ( nie ustailismy ostatecznej wersji co do plci) - do mnie mowi: "you lady good night" i odsuwa mnie od mezusia, a Krzysiowi probuje sprzedac trawe i namowic na zabawe w jego/jej towarzystwie. Wszystko to trwa kilkanascie sekund, bo Krzysiowi udaje sie wyjsc z calej sytuacji w sposob stanowczy :)) Po powrocie do hotelu rezerwujamy sobie jeszcze nocleg w hotelu w Bangkoku i odplywamy w kraine snu...