[K] Dzień (11.02) rozpoczęliśmy robiąc check-out w recepcji o godz.12.00. Każdy zdający pokój musiał odczekać swoje 10 min. by obsługa hotelowa sprawdziła czy niczego nie brakuje w barku i czy pokój jest pozostawiany w takim stanie by moc zwrócić wcześniej pobraną kaucje (1500bht). Po hotelowej, smacznej acz nie wartej swej ceny, kawie wyruszyliśmy na dworzec kolejowy. Tam zostawiliśmy nasze torby w depozycie. Oczywiście cena za usługę przechowania bagażu widniejącą nad wejściem różniła się od ceny zaproponowanej przez panią zza lady - o równe 100%. Zapytana, co się stało z ofertą znad wejścia odpowiedziała ze szczerością w głosie, że "FINISH". Ostatecznie obrażona zgodziła się przyjąć nasze bagaże za cenę 33% wyższa niż ta z cennika. Należy tu wspomnieć, że nie są to duże kwoty, ale to ich rąbanie nas na każdym kroku jest nieco niesmaczne i męczące...
Następnie tuk-tukiem z przesiadką na prom udaliśmy sie do Świątyni Świtu (Wat Arun). To chyba najpiękniejsza ze wszystkich dotąd odwiedzanych przez nas. Wdrapując się po nienaturalnie wysokich i wąskich stopniach ukazywała się nam piękna panorama Bangkoku odgrodzonego rzeką pełna stateczków, łodzi i promów.
Dopiero po powrocie na drugi brzeg udaliśmy się na śniadanie, które właściwie przerodziło się w obiad. Zjadając chyba najlepsza "patataje" z kurczakiem i owocami morza i poprawiając świeżym ananasem ustalaliśmy co dalej zamierzamy robić. Do rozmowy dołączył się obsługujący, nad wyraz miły Taj, który bardzo dobrze mówił po angielsku. Poznawszy nasze plany potwierdził wersje, którą usłyszeliśmy na dworcu kolejowym. Chiang Mai, do którego zmierzaliśmy, będzie obłożone i możemy mieć kłopot ze znalezieniem taniego i dobrego noclegu. Poradził nam udać się do agencji turystycznej i tam zabookowac sobie nocleg. Odprowadził nas do tuk-tuka i wynegocjował niższą cenę w stosunku do tej, którą zapłaciliśmy jadąc z dworca. Sympatyczny człowiek, którego z pewnością zapamiętamy.
Nie jesteśmy pewni co on powiedział kierowcą, ale gnali jeszcze szybciej niż pierwszego dnia, dostarczając nam naprawdę ekstremalnych wrażeń. Wymijanie samochodów na centymetry raz z lewej raz z prawej strony na uliczce, gdzie pasy ruchu traktowane są bardzo umownie jest sporą atrakcją. Czuliśmy się ja w grze typu Need For Speed, tyle, że tu przy nieostrożnym wystawianiu raczek poza skrajnie pojazdu można było pomachać nimi po raz ostatni.
W agencji dość szybko wybraliśmy nocleg w Chiang Mai, a przy okazji zrobiliśmy rezerwacje i opłaciliśmy noclegi na wyspie Phi Phi, na którą zmierzamy tuz po wizycie w Phuket. Wszytko ostatecznie trwało na tyle długo, że musieliśmy po sfinalizowaniu transakcji nadgonić nieco straconego czasu i niewielki odcinek, jaki dzielił nas od dworca, pokonaliśmy tuk-tukiem.
Po 19.00 wsiadaliśmy do pociągu, który pozytywnie nas zaskoczył. Za 800bht mieliśmy miejsce w klimatyzowanym wagonie, który miał po 4 miejsca leżące w grodzi-bo nie były to zamykane przedziały. Każdy natomiast miał indywidualna zasłonkę. Po tradycyjnym Chang'u (smaczny browar smakiem podchodzący pod Kujawiaka jeszcze z czasów, gdy produkowany był w Bydgoszczy) postanowiliśmy zajrzeć do wagonu barowego podczepionego tuż przed nami.
Okazało się, że zamiast nazywać go barowym, bardziej powinno użyć tu nazwy „klubowy”. Błyskające neony, głośna muzyka i ludzie kiwający się na przemian w rytm basów z głośników oraz nierówności torów. Atmosfera przypominała dobry klub wiec nie obyło się bez tańców i nietaniego jak na te warunki Changa- było super i chętnie pojechalibyśmy gdzieś takim Party Wagonem jeszcze raz!
Następnie wszyscy grzecznie udali się do swoich łóżek, by odpocząć po długim dniu.
Następnego dnia obudził nas chłód klimatyzacji i stukotanie kół. Skromne śniadanko dzięki otwartemu oknu i widokom za nim się pojawiającym smakowało nam wyśmienicie. Tropikalny las przykrywający niewielkie pagórki momentami przeradzał się w przypominający nam z dżungli krajobraz...
Planowany przyjazd na godzinę 10.00 przesunął się aż do godziny 13.00.
Sąsiad z łóżka obok poinformował mnie, ze jego kolega jechał tym samym pociągiem i miał opóźnienie 5h. W sumie opóźnienia kolei nie powinny mnie aż tak dziwić- znamy bolączki tej branży.